Byzuch

Byłem pewien, że temat ten został porzucony w momencie likwidacji granic i udostępnienia towarów wszelkich marek na polskim rynku. Myliłem się. W ostatnich dniach oglądałem film amatorski pod takim tytułem i czytałem opis odwiedzin w zbiorze opowiadań autorstwa młodego mieszkańca naszego powiatu. Obu twórców znam i cenię. Obaj mocno są zaangażowani w śląskie sprawy. Co w nich wstąpiło? W jakim celu ożywiali ten motyw? Dla wprawy? Dla poklasku?

Osobom rodzinnie i emocjonalnie mniej związanym z Górnym Śląskiem wyjaśniam, że tytuł i temat niniejszego rozmyślania dotyczy wizyt, które składali w swych rodzinach Ślązacy, przebywający od pewnego czasu w Niemczech. Odwiedziny te (tytułowy byzuch) wzięli na warsztat wszelkiego (ale raczej miernego) autoramentu satyrycy i prześmiewcy. Być może dlatego, że obowiązujący w opisach tych wizyt szablon, był prosty i łatwy do skrojenia: przenikniętych podziwem dla wszystkiego co niemieckie przybyszów, stać tylko na sprezentowanie najtańszych kaw i czekolad i na rozdawanie wokół „kaugumi”.

Każdy Ślązak, który wizytę bliższych lub dalszych krewnych przeżył, lub przynajmniej zaobserwował u sąsiadów wie, że scenki te przedstawione są złośliwie, karykaturalnie. Nie mają nic wspólnego z prawdą i z rzeczywistością. Wyśmiewani bohaterowie to nie ludzie z księżyca, lecz tej samej krwi, co nasza, zaś marki i zawartość paczek zapewniała w raju Gierka, a potem transformacji ustrojowej godne przeżycie i radość na wiele miesięcy. Co się zaś tyczy samego zjawiska, to zalicza się ono do takich, z których nie ma co się śmiać, tylko płakać. Podłożem byzuchów jest umowa polsko-niemiecka, a właściwie jej poufna klauzula określająca ile pieniędzy otrzyma PRL za każdego Ślązaka, chcącego wyjechać do Niemiec. Ordynarny handel ludźmi w majestacie umów międzynarodowych. W tle prześmiesznych scenek stoją bolesne decyzje o pozbyciu się dorobku całego życia (najczęściej podejmowane w ciągu 24 godzin – zgodnie z przepisem), upokorzenia obozów dla przesiedleńców, ubóstwo i ciasnota mieszkań socjalnych, podziały rodzin i kolejne „wynarodowienie” Górnego Śląska.

Rozpowszechnianie skeczów o „byzuchach”, jak także o samych wyjazdach („skuli rajzy do rajchu gibko przedom”), ukazywanie w nich intelektualnych troglodytów, w mgnieniu oka zapominających „polską, ojczystą mowę”, służyć miało wymazywaniu tego tła, chowaniu tego, co się za tymi wyjazdami kryje.

Oprócz tego konkretnego, doraźnego zapotrzebowania, do głosu doszedł tu oczywiście tradycyjny antysilesianizm. Tak jak każda inna fobia, ma okresy nasilenia i przestojów. Zawsze jednak ktoś tam zadba, by ugruntowany już stereotyp Ślązaka nie zmienił się na lepsze. Motyw odwiedzin zadziałać może opacznie w obliczu exodusu na zachód setek tysięcy młodych Polaków. Trzeba więc w telewizji wykreować półzidiociałego Bercika z kolegami i ukazać losy zrestrukturyzowanych górników, którzy na powierzchni zachowują się jak ślepe kocięta.

I nie ma się co łudzić, że rzeczywistość: czołowe pozycje w kraju zajmowane przez śląskich kompozytorów, architektów, pisarzy, reżyserów, znakomity poziom uczelni medycznych i muzycznych, nieoczekiwanie dobre rezultaty transformacji przemysłu, zweryfikuje ten obraz Śląska i Ślązaków. Wiadomo, że stereotyp trudno jest wykorzenić ze świadomości, a świadomość przeciętnego Polaka kształtuje telewizja i banał.

Ja bym więc ze stereotypem (negatywnym) Ślązaka nie walczył – jak to się u nas w wielu dyskusjach postuluje. On jest niezniszczalny. Czy zniknie z świadomości Francuza stereotyp Anglika, lub vice-versa? Może zostać zmodyfikowany, lub złagodzony. Jego ogólny zarys przetrwa wieki. Wszak stereotyp zasadza się na inności i żyje tak długo, jak ta odmienność istnieje. Paradoksalnie więc jest on dowodem na istnienie w Polsce dużej grupy ludzi, której władze nie chcą jakoś określić, nazwać i zalegalizować, mimo, że obklejana jest etykietkami, obrzucana inwektywami i przybierana w stereotypy jak spory naród.

Jan Hahn