Żywi i martwi

Żywi i martwi

Kazimierz Kutz
2010-11-29, ostatnia aktualizacja 2010-11-29 10:24

Jeszcze nie wiemy, co przyniesie dzień jutrzejszy. Jeszcze nikt nie wie, kto weźmie i ile głosów, ale i tak wiadomo, że wybory do samorządów są tylko parawanem wyścigu do władzy partii politycznych, podziałem łupów i polem startowym do wyborów parlamentarnych.

Kazimierz Kutz

Fot. Adam Kozak/Agencja Gazeta

Kazimierz Kutz
Dlatego politycy – z liderami na czele – myszkowali po całej Polsce, by skaperować dla swojej firmy najwięcej zwolenników. Jarosław Kaczyński poszedł najdalej, bo przebrał się za brata i żebrał na jego konto. On i „czekoladowo-podobna” „Najważniejsza jest Polska” – pod Kluzikową – walczą o przejęcie kultu śp. Lecha Kaczyńskiego, który był marnym prezydentem i poza wybudowaniem Muzeum Powstania Warszawskiego nie dokonał niczego. Ta zabawa przypomina jazdę na rowerze bez powietrza w kołach. Kult jest atrybutem wiary, co potwierdza sekciarski charakter tej przepychanki.

A więc tylko w miejscach, gdzie nie doszło do dominacji partyjnej – takich jak Pielgrzymowice – dowiemy się, co dzieje się w Polsce na poziomie obywatelskim. Po wyborach utwierdzimy się w przekonaniu, że trzeba zmierzać do wyeliminowania z praktyk wyborczych dzisiejsze kleszcze partyjne i dążyć ku okręgom jednomandatowym i otwartej konkurencji organizacji pozarządowych. Na dole Polską mają rządzić obywatele, a nie partie. Myślę, że jeśli Januszowi Palikotowi uda się wejść na rynek polityczny (a wiem, że idzie mu dobrze, bo już 10 tys. zapisało się do jego stowarzyszenia!), będzie to jedyna partia w przyszłych wyborach gwarantująca jednomandatową ordynację.

Piszę ten felieton w niedzielę, jeszcze przed pójściem z rodziną do urny, więc dopiero jutro wiele spraw wyklaruje się w tej partyjnej zalewajce, a za dni kilka osiądziemy w nowym mule. Dlatego stosowny jest czas, by zająć się śląskimi remanentami. Jest ich kilka, ale podejmę konflikt, który zarysował się ostro wokół problematyki związanej z mową śląską, tzn. czy uznać prawnie gwarę za język regionalny, czy nie.

Niżej podpisany – jak wiadomo – walczy o nowelizację ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych, w której uznano by Ślązaków za grupę etniczną, a ich mowę za język regionalny. Na razie w PO zarysowuje się wola polityczna w sprawie języka i w Sejmie posłowie złożyli już na ręce marszałka odpowiedni wniosek i – jak to się mówi – sprawie nadano formalny bieg.

Tymczasem senator PO pani Maria Pańczyk-Pozdziej sprzeciwiła się stanowczo poselskiej inicjatywie, choć od dwudziestu lat jest animatorką bardzo popularnego konkursu „Po naszymu, czyli po śląsku”. Ma wielkie zasługi w pielęgnowaniu śląskości w ogóle i dzięki swej działalności znalazła się w Senacie, a mimo to stoi na dziwacznym stanowisku „pojmowania gwary, która powinna istnieć wyłącznie jako język mówiony, którą należy badać, ale której nie należy nauczać”.

Senatorka zorganizowała 19 października w Senacie konferencję naukową przeciwko kodyfikacji śląskiej mowy i uznaniu jej za język regionalny. Na konferencji profesorowie Dorota Simonides, Jan Miodek i Helena Synowiec wygłosili naukowe referaty utrwalające niepojmowalne stanowisko senator Marii Pańczyk-Pozdziej. Wszystkie te osoby, zacne i szanowane, na mowie śląskiej porobiły kariery naukowe, są w swoich dziedzinach znawcami i autorytetami, ale okazuje się, że na co dzień uprawiają handel starzyzną językową, jakąś martwą łaciną, którą jeszcze szemrze gdzieniegdzie lud, ale jaśnie państwo nie powinno dopuścić do zapisywania tej starej ględźby na papierze, i nie daj Boże uczyć jej w szkołach!

Podczas okupacji nie wolno było na Górnym Śląsku mówić po polsku – starsi ludzie pamiętają nalepki wielkości słomianki „Wer polnisch schpricht ist unser Feind!”. I myśmy to rozumieli, bo była to krańcowa restrykcja – stosowana już od czterech pokoleń – zakazująca posługiwania się matczynym językiem. Dlatego ze zrozumieniem „naukowych” przesłanek 19 października w polskim Senacie mam poważne kłopoty, bo w myśl „naukowego” zalecenia prof. Heleny Synowiec gwarą można będzie jeszcze mówić, ale nie wolno dopuścić do jej zapisu i uczenia.

To jest myślenie restrykcyjne! Mnie się zdaje, że na tej konferencji mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju półokupacyjnego myślenia przeniesionego z drugiej RP, która nie traktowała Górnego Śląska jak regionu dobrowolnie – czynem zbrojnym – przyłączającego się do Polski, a ziemi podbitej. Narodziła się wtedy filozofia polskiego apartheidu. Uczestnicy tej konferencji okazali się jej dziedzicami, bo są „naukowo” przekonani, że jeszcze dziś mowa śląska nie może być traktowana jak pełnoprawny i naturalny język tubylców, wszak ważniejsze jest polonizowanie Górnego Śląska i niewiele ponadto! W tym miejscu kłania się twórca tej idei, genialny Otto von Bismarck, który postanowił Górny Śląsk zgermanizować, zniszczyć język miejscowych i trzymać ich na krótkiej smyczy; odebrać im naturalną odrębność, a więc ich tożsamość!

Na konferencję zorganizowaną przez panią senator Marię Pańczyk-Pozdziej można by spojrzeć z dobrodusznym poczuciem humoru i obśmiać ją z mniejszą lub większą złośliwością, gdyby nie fakt, że całe to „naukowe” gremium składa się z etnicznych Ślązaków! Co to się stało, że w polskim Senacie wybitni Ślązacy protestują „naukowo” przeciw aspiracjom współcześnie żyjących Ślązaków, praw, które im się należą, których się domagają, bo wpisane są w podstawowe prawa człowieka opisane w prawie unijnym?

Wszelka odmienność jest prawem wolności. Ściska mnie w dołku, bo jest mi niewymownie wstyd. Kogoś tu strajlowano.

Więcej… http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35019,8734451,Zywi_i_martwi.html#ixzz17c1l61Ys